Archiwum 20 listopada 2005


lis 20 2005 Początki zimy
Komentarze: 5

Nie mam sił na nic, i nic mi się nie chce, nawet wyjść po zakupy, czy uczesać włosy. I tylko gdzieś w środku tli się nadzieja, że za miesiąc, pół roku czy rok będę się znów uśmiechać i że wszystko będzie dobrze. Może po to piszę, żeby się kiedyś z siebie śmiać, żeby rozwinąć znów skrzydła, nabrac głęboko powietrza w płuca i smiać się z siebie do rozpuku, ocenić, że to nie ważne, że zdarzyło się dawno, że to już nieprawda. I ten strach, że to tylko jeden z możliwych scenariuszy, że może być odwrotnie, że już nie będzie się z czego radować. Że już nic nie będzie miało sensu.

Czuję do niego mieszankę wszystkiego- od skrajnej, beznadziejnej miłości, po ogromną wręcz nienawiść. Dziś złapałam się na myśli, że chcę żeby umarł, przynajmiej można by pójść na pogrzeb, pożegnać się z nim, wiedzieć, że już nie będzie oddychał, że nie będzie z nią, że z nikim i dla nikogo nie będzie. Ta świadomosć, że on tam gdzieś jest, że się śmieje, że nic nie robi sobie z mojego cierpienia, że go to nie interesuje gnębi mnie coraz bardziej. Mam wrażenie, że on mnie zniszczył, że zabił we mnie wszystką radość, jedną swoją decyzją. I nie wiem, jak mam żyć bez niego. Jestem przerażona moją samotnością. Nie potrafię nic dla samej siebie zrobić. Nie poznaję w lustrze swojej twarzy, mam martwe oczy. Śnią mi się koszmary, od miesiąca nie przespałam spokojnie ani jednej nocy. Bez przerwy o nim myślę, dręczą mnie wizje jego i jej razem. Jej w moim świecie, z nim.

Tak bym chciała, żeby to się w końcu skończyło. Patrzę na bliznę na moim nadgarstku i mam ochotę dodać do niej kolejną, tym razem wystarczająco stanowczą, żeby to skończyć. Patrzę na nią co rano, co rano zagryzam zęby, zaklinam nowy dzień, że może przyniesie mi ukojenie. I nie wiem, na ile jeszcze starczy mi nadziei, żeby powtarzać to niespełniające się zaklęcie.

brokenflower : :